Descoperiți milioane de cărți electronice, cărți audio și multe altele cu o perioadă de probă gratuită

Doar $11.99/lună după perioada de probă. Puteți anula oricând.

Serce zabki. Tom II. Pierwsze kroki ku doroslosci
Serce zabki. Tom II. Pierwsze kroki ku doroslosci
Serce zabki. Tom II. Pierwsze kroki ku doroslosci
Cărți electronice415 pagini4 ore

Serce zabki. Tom II. Pierwsze kroki ku doroslosci

Evaluare: 0 din 5 stele

()

Citiți previzualizarea

Informații despre cartea electronică

„Czytanie ksiazki, przerzucanie kolejnych stron komiksu, a nawet ogladanie filmu sa jak przemierzanie nowej drogi. Kiedy ksiazka sklada sie z wielu tomow i gdy wiele drugoplanowych historii przecina glowna opowiesc, droga wydaje sie pelna perypetii, czeka nas bowiem dluga wedrowka posrod cudownych krajobrazow, przez nieoczekiwane zakrety, mosty i wiadukty. Tak wlasnie dzieje sie w serii „Serce zabki“, ktorej lektura coraz bardziej przekonuje mnie, ze jest to ksiazka napisana „dla malych i duzych“, wiec takze dla dziadkow takich jak ja, nie tylko dla moich wnukow. W niniejszym tomie Kropla Krwi, ktora poznalismy w tomie pierwszym, zmeczona udaje sie na odpoczynek. Pchelka i Jedwabnik wydaja sie natomiast nie tylko wypoczeci, ale rowniez tak ciekawscy i rozmowni, ze na prawie trzystu stronicach ksiazki nie milkna chocby na chwile. Starszy i bardziej doswiadczony Pchelka opowiada Robaczkowi mnostwo cudownych historyjek, proszac go jedynie, by ten mu nie przerywal! Tez mi cos! Czy mozna sprawic, by male, ale tak zwawe przeciez stworzonko nie zadawalo setek, a nawet tysiecy pytan? Jak kazde inne dziecko, Jedwabnik pelen jest wszelakich „a dlaczego?“, zas Pchelka, pomimo udawanego niezadowolenia, stara sie na nie odpowiedziec. W ten sposob my rowniez dowiadujemy sie, wraz z malym Jedwabnikiem, wielu rzeczy o snach i ich interpretacji, o madrosci pchel, o niemilych przygodach rogatych zwierzat, czy tez o mocy wspomnien. Wsrod ogromu historii, chyba najbardziej zapada w pamiec wielowatkowa opowiesc o pogrzebie Starego Szczura, poprzedniego pana Pchelki i jego rodziny. Tak jak i w innych czesciach niniejszej serii, tak i w tym tomie zachwyca sposob wprowadzania elementow mitologicznych, sposrod ktorych jedne siegaja do wczesnego chrzescijanstwa, drugie do folkloru, a jeszcze inne do tradycji poganskiej. Ta opowiesc, nawet jesli posiada cechy fantastyczne i bajkowe, jest w pewnym sensie „realistyczna“. Dla bardzo mlodego odbiorcy, ktoremu sie czyta, bo sam jeszcze nie potrafi, jest to rowniez w pewnym sensie „podrecznik“, za posrednictwem ktorego maluch moze wyjasnic sobie to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka; moze dotknac etycznego wymiaru naszej egzystencji na tym swiecie. Gratuluje autorowi i zycze milej lektury wszystkim czytelnikom, bez wzgledu na wiek. Zas jesli chodzi o mnie - trwam w oczekiwaniu. W oczekiwaniu na nastepne tomy, oczywiscie.“ – Liviu Antonesei

LimbăRomână
EditorAdenium
Data lansării30 apr. 2014
ISBN9786068622002
Serce zabki. Tom II. Pierwsze kroki ku doroslosci

Legat de Serce zabki. Tom II. Pierwsze kroki ku doroslosci

Cărți electronice asociate

Clasici pentru dvs.

Vedeți mai mult

Recenzii pentru Serce zabki. Tom II. Pierwsze kroki ku doroslosci

Evaluare: 0 din 5 stele
0 evaluări

0 evaluări0 recenzii

Ce părere aveți?

Apăsați pentru evaluare

Recenzia trebuie să aibă cel puțin 10 cuvinte

    Previzualizare carte

    Serce zabki. Tom II. Pierwsze kroki ku doroslosci - George Virtosu

    GEORGE VÎRTOSU

    SERCE ŻABKI

    OPOWIEŚĆ DLA MAŁYCH I DUŻYCH

    Pierwsze kroki ku dorosłości

    Tom II
    Przełożyła
    OLGA BARTOSIEWICZ

    Redakcja: Adriana NICORICI

    Korekta: Olga BARTOSIEWICZ i Marta KACWIN

    Okładka i ilustracje: Ciprian O. DUDAŞ

    Redakcja techniczna: ADENIUM Print srl

    Tom II: Pierwsze kroki ku dorosłości - 2014

    ADENIUM, Iași, Romania

    www.adenium.ro

    ISBN ePUB: 978-606-8622-00-2

    ISBN PDF: 978-606-8622-01-9

    Wszelkie prawa zastrzeżone. Zabrania się publikacji i kopiowania pod jakąkolwiek postacią (elektroniczną, mechaniczną, ksero), jak również przesyłania którejkolwiek z części książki bez zgody wydawnictwa.

    Ilustracje, nazwy, postacie i miejsca są markami zastrzeżonymi,

    copyright Gheorghe Vîrtosu. © 2013.

    Zainteresowani będą mogli przeniknąć do świata przyjaciół Serca żabki także za pośrednictwem albumów komiksowych.

    II tom komiksu, Pierwsze kroki ku dorosłości, niebawem ujrzy światło dzienne.

    e- mail: editorial@adenium.ro

    Lectura digitală protejează mediul

    Versiune digitală realizată de elefant.ro

    II tom serii „Serce żabki" dedykuję mojemu Ojcu, który przez całe życie był człowiekiem silnym duchem, zawsze pełnym sił witalnych. Mam nadzieję, że znalazł należne sobie miejsce w tym cudownym wszechświecie.

    Poświęcam mu książkę nie tylko dlatego, że zawdzięczam mu życie – Boski Twór – ale przede wszystkim dlatego, że zapewnił mi niezwykłą, wyjątkową, wykraczającą poza rutynę dnia codziennego edukację. Bywały chwile kiedy zastanawiałem się, czy owo szczególne wykształcenie nie było przypadkiem wynikiem wyjątkowej osobowości mojego Taty, tak bardzo wyróżniającej się na tle pozostałych rodziców. Któż to wie… Starał się zaszczepić we mnie jak najbardziej klarowną wizję świata, ale jednocześnie wystrzegał się j ducha moralizatorskiego, który tylko obrzydziłby mi jego dobre rady. Tato otwierał mi oczy na świat posiłkując się niezliczoną ilością przysłów, powiedzeń i przypowieści. Wiele z nich wymyślał sam i przytaczał w odpowiednim momencie. Absolutnie fantastyczny był brak powtórzeń, których Tato unikał by nie stać się nudnym. Dzięki temu zawsze bardzo uważnie go słuchałem. Wiadomo, że jako chłopiec skory do psot, myślałem zwykle, że Tata żartuje, opowiadając mi jakąś historię – nawet wtedy, gdy mówił poważnym tonem, przybierając surową minę. Zawsze jednak zniewalał mnie sposób, w jaki się do mnie zwracał! Z niecierpliwością czekałem na każdą nową opowieść, jego słowa mocno mnie poruszały. Przytoczę tutaj tylko dwie „nauki mojego Taty, które zaznaczyły się i na moim ciele, abym mógł je widzieć wyraźnie do końca życia. Tych pozostałych nie zapomniałem lecz ukryłem je w bezcennych archiwach dziecięcych wspomnień. Wydobędę je stamtąd w odpowiednim momencie, tak jak zwykł to robić Tato – pojawią się chociażby na kartach „Serca żabki.

    Nauka pierwsza…

    Wiele razy zdarzało mi się wypuszczać coś z rąk, często – w obecności Taty. Za każdym razem bacznie mi się przyglądał, nie czyniąc przy tym żadnych wyrzutów. Po prostu czekał cierpliwie, aż sam wyczytam z jego wzroku, co chce mi powiedzieć. Jednak pewnego dnia, kiedy byłem już trochę większy, znowu mi się to przytrafiło: coś wyślizgnęło mi się z ręki. Chciałem szybko podnieść przedmiot, czując jednocześnie wbite we mnie wibrujące spojrzenie Taty…

    I wtedy zwrócił się do mnie:

    — Synu, nie po raz pierwszy ci się to przydarzyło… Wyobraź sobie teraz, że stoisz nad studnią i że wypada ci z rąk przedmiot, na którym ci zależy. Albo że pożerają go płomienie bezlitosnego ognia, lub pochłonęła go bezdenna przepaść! Jak byś go wtedy odzyskał?

    Następnie zamilkł, wpatrując się we mnie swym przeszywającym wzrokiem. Chciał być pewien, że zrozumiałem sens jego słów. Ja oczywiście uśmiechnąłem się swawolnie i wziąłem to – jak zwykle – za dobry żart. Wyobraziłem sobie to, co powiedział, ale, pełen dumy, pochyliłem się, by podnieść przedmiot i pokazać ojcu, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, więc nie ma sensu, żeby aż tak się przejmował.

    Tamtego dnia Tato wziął mnie w ramiona i spojrzał prosto w oczy. Wystraszyłem się nieco tej reakcji!

    — Dziecko, nie śmiej się! Skarbie, chcę, żebyś to ZOBACZYŁ! Chcę, żebyś ZOBACZYŁ, że w przytoczonych przeze mnie sytuacjach nie odzyskasz już tego przedmiotu!

    — Tak, tato, WIDZĘ! – wyszeptałem, patrząc w jego błękitne oczy.

    — Cieszę się – odpowiedział, przytulając mnie. – Musisz być świadom odpowiedzialności, która spocznie na twoich barkach wraz ze wszystkim, co kiedykolwiek w życiu będziesz „trzymał w ręku"! Żebyś przypadkiem nie upuścił któregoś z darów otrzymanych z Niebios. Szanse życiowe są wyjątkowe! Traktuj każde wydarzenie, każdą chwilę w życiu jak taką właśnie Szansę! Jeśli pokażesz, że ci nie zależy, jeśli ją zignorujesz – już nigdy nie powróci!

    — Tak, Tato… – wyszeptałem, zamykając oczy i wyobrażając sobie Szansę, o której opowiadał ojciec, gdy tak przyciskał mnie do swej piersi.

    Tato podniósł przedmiot, upuszczony przeze mnie. Wytarł go z troską i położył na mojej rączce. Następnie zamknął moją dłoń i zacisnął ją delikatnie w swojej – dużej i opiekuńczej. Zupełnie jakby nie chciał, by kiedykolwiek coś mi jeszcze z niej wypadło.

    — Chodź tutaj, skarbie! – otworzył szeroko ramiona, nachylając się w moją stronę.

    Znowu mnie przytulił, pocałował w czoło i wrócił do swoich spraw, zostawiając mnie samego, bym mógł spokojnie zastanowić się nad znaczeniem jego słów.

    Będę z Wami szczery, drodzy Czytelnicy, i wyznam Wam, że dopiero po wielu latach zrozumiałem opowieść Taty. Nie wiem, być może to, że wszystko brałem wówczas na żarty, było winą mojego młodego wieku? Teraz jestem już całkowicie świadomy, że muszę szanować i cenić wszystko, co jest mi dane, aby przypadkiem tego nie zgubić, aby nie trafiło w ręce kogoś, kto mógłby wykorzystać to przeciwko mnie i wszystkiemu, co jest mi drogie…

    Druga ważna nauka mojego Taty, którą chciałbym się z Wami podzielić, brzmi następująco:

    — Synu, nigdy nie zawiedź tych, którzy ci zaufali! Życie jest jak bumerang i sprawi, że całe wyrządzone zło powróci do ciebie, a wtedy poczujesz, jak ciężkie jest cierpienie.

    Ile razy Tato powtarzał to zdanie? Za każdym razem, kiedy byłem nieposłuszny wobec niego albo Mamy – trudno teraz to zliczyć…

    Minęło wiele lat, a ja zdołałem na własnej skórze doświadczyć prawdziwości słów Taty. Co dnia mój umysł wysuwał je na pierwszy plan, zwłaszcza w momentach, gdy budziłem się sam w zimnej, ciemnej, nieprzyjemnej i zapomnianej przez Boga celi – w miejscu, którego istnienia na świecie nie byłbym w stanie wcześniej sobie nawet wyobrazić. Och, jak gorzki jest smak rozczarowania, kiedy zdradzają cię wszyscy, którym zaufałeś!

    Powstrzymując się od mrużenia oczu, spoglądałem na słońce przez przeklęte kraty celi, żywiące się poniekąd dniami z mojego życia. Zatrzymywałem wzrok na promieniach słońca, które spieszyły ukarać moje oczy – robiły tak z każdym, kto ośmielił się stawić im czoła. W ten sposób maskowałem swój „cierpiętniczy lament", zrzucając winę na promienie, bo nie chciałem dawać satysfakcji więziennym murom, żywiącym się cierpieniem pozbawionych wolności. Gorące łzy spływały po mojej twarzy, lecz czułem, że wraz z nimi moje ciało ulegało oczyszczeniu. Myślałem wtedy o Tacie… Żałowałem, że będąc dzieckiem tak wiele razy go rozczarowałem… Moi rodzice, zasilający teraz już zastępy aniołów, nigdy mnie nie uderzyli. Ani jeden raz nie podnieśli na mnie głosu! Ich nauki nie miały w sobie ani krzty moralizatorstwa. Mówili mi, jak powinienem postępować w różnych sytuacjach, pozwalając jednocześnie, bym sam wybrał właściwą dla siebie drogę. Zawsze żyłem w poczuciu pełnej wolności, czując się jak piórko niesione podmuchami wiatru. Stąd chyba moje przekonanie, że byłem dzieckiem wyjątkowym, innym od rówieśników. Podobało mi się to uczucie i chciałem zatrzymać je na zawsze, ono zaś wynagrodziło moją wierność i pomogło mi pisać równie wyjątkowe opowieści.

    Wolność i zdrowie to najcenniejsze Dary, podarowane mi w życiu. Tato nauczył mnie, że muszę o nie odpowiednio dbać i uważać, by „nie wypadły mi z rąk", aby nie rozczarować Tego, który mi te Dary ofiarował.

    Kontynuujmy naszą podróż!

    Liviu Antonesei

    Czytanie książki, przerzucanie kolejnych stron komiksu, a nawet oglądanie filmu są jak przemierzanie nowej drogi. Kiedy książka składa się z wielu tomów i gdy wiele drugoplanowych historii przecina główną opowieść, droga wydaje się pełna perypetii, czeka nas bowiem długa wędrówka pośród cudownych krajobrazów, przez nieoczekiwane zakręty, mosty i wiadukty. Tak właśnie dzieje się w serii „Serce żabki, której lektura coraz bardziej przekonuje mnie, że jest to książka napisana „dla małych i dużych, więc także dla dziadków takich jak ja, nie tylko dla moich wnuków. W niniejszym tomie Kropla Krwi, którą poznaliśmy w tomie pierwszym, zmęczona udaje się na odpoczynek. Pchełka i Jedwabnik wydają się natomiast nie tylko wypoczęci, ale również tak ciekawscy i rozmowni, że na prawie trzystu stronicach książki nie milkną choćby na chwilę. Starszy i bardziej doświadczony Pchełka opowiada Robaczkowi mnóstwo cudownych historyjek, prosząc go jedynie, by ten mu nie przerywał! Też mi coś! Czy można sprawić, by małe, ale tak żwawe przecież stworzonko nie zadawało setek, a nawet tysięcy pytań? Jak każde inne dziecko, Jedwabnik pełen jest wszelakich „a dlaczego?, zaś Pchełka, pomimo udawanego niezadowolenia, stara się na nie odpowiedzieć. W ten sposób my również dowiadujemy się, wraz z małym Jedwabnikiem, wielu rzeczy o snach i ich interpretacji, o mądrości pcheł, o niemiłych przygodach rogatych zwierząt, czy też o mocy wspomnień. Wśród ogromu historii, chyba najbardziej zapada w pamięć wielowątkowa opowieść o pogrzebie Starego Szczura, poprzedniego pana Pchełki i jego rodziny. Tak jak i w innych częściach niniejszej serii, tak i w tym tomie zachwyca sposób wprowadzania elementów mitologicznych, spośród których jedne sięgają do wczesnego chrześcijaństwa, drugie do folkloru, a jeszcze inne do tradycji pogańskiej. Ta opowieść, nawet jeśli posiada cechy fantastyczne i bajkowe, jest w pewnym sensie „realistyczna. Dla bardzo młodego odbiorcy, któremu się czyta, bo sam jeszcze nie potrafi, jest to również w pewnym sensie „podręcznik", za pośrednictwem którego maluch może wyjaśnić sobie to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka; może dotknąć etycznego wymiaru naszej egzystencji na tym świecie. Gratuluję autorowi i życzę miłej lektury wszystkim czytelnikom, bez względu na wiek. Zaś jeśli chodzi o mnie - trwam w oczekiwaniu. W oczekiwaniu na następne tomy, oczywiście.

    9 czerwca 2011 roku, Jassy

    Drodzy Czytelnicy,

    W przedmowie do pierwszego tomu serii książek dla dzieci „Serce żabki pt. „Złote pióro – anioł czy oprawca?, starałem się opisać pokrótce okoliczności, w jakich powstała opowieść. Tym samym, przedmowa pierwszego tomu przekształciła się (niejako wbrew mojej woli) w osobną opowieść, którą, za Waszą prośbą, będziemy kontynuować. Będziemy ją prowadzić równolegle z tajemniczą historią „Serca żabki", która początek swój wzięła w więzieniu, ale przede wszystkim śledzić będziemy przygody znanych Wam już bohaterów: Kropli Krwi, Pchełki, Jedwabnika.

    Przyjemnej lektury!

    Opowieść więzienna II

    Zaczęło świtać.

    Zapełniłem już wszystkie kartki pierwszego zeszytu tysiącem koślawych linijek, świadomych „ciężaru rodzącej się opowieści. Ręka niezwykle sprawnie prowadziła długopis, podczas gdy ja przez całą noc dawałem się nieść przez nabierający konturów świat opowieści. Byłem przepełniony emocjami; zawładnęły one całym moim ciałem. Przetrząsając wszystkie zakamarki umysłu i serca, odkrywałem sterty myśli i przeżyć, które ręka przenosiła na papier z przerażającym entuzjazmem. Pisałem jak w malignie, aż nagle mój zapał natknął się na niespodziewaną przeszkodę: doszedłem do ostatniej strony zeszytu. Tak bardzo się zasmuciłem, że wystraszyłem płomień towarzyszącej mi lojalnie przez całą noc świeczki. Jej jasne oblicze, które do tej pory promieniało jakimś nieokreślonym szczęściem, momentalnie zgasło. Widziałem, jak świeczka gorączkowo bada zmarszczki na moim czole, wijące się niespokojnie jak wygłodniałe węże czyhające na moje przeżycia niczym na ofiarę.

    Jednakże moje zmartwienie było uzasadnione. Nie miałem innego zeszytu, nie miałem już na czym pisać…

    Moja opowieść właśnie się rodziła, w tamtej zimnej celi… I żadnego „doktora, ani chociażby „położnej w pobliżu nie było. Nie miałem z kim podzielić się ani radością wynikającą z jej przyjścia na świat, ani bólem, wynikającym z niemożności dalszego pisania. Rozpaczliwie potrzebowałem czystych kartek, które otuliłyby noworodka. Zupełnie tak jak młodzi rodzice, wkładający w białe jak śnieg pieluszki maleńki skarb, który swoimi narodzinami odmienił ich życie. Chcą go chronić, zachowując ciepło ciała, które ofiarowało mu życie… Jedyną szansą na to, bym poczuł się lepiej, było wzięcie głębokiego oddechu. Gwałtowne westchnienie targnęło moją duszą. Odłożyłem długopis w zagłębienie między ostatnią stroną a okładką zeszytu. Rozłożyłem powoli palce; strzeliło w nich parę kostek, strofując mnie za pozbawienie ich dotyku długopisu. Wpatrywałem się w nie nieobecnym wzrokiem. Rezygnacja sprawiła, że nie zwracałem uwagi na ich pretensje wobec mnie; wiedziałem, że są zmęczone, a jednocześnie pełne zapału do pracy. A przecież właśnie przepracowały całą noc! Zwłaszcza trzy palce u prawej ręki: kciuk, wskazujący i środkowy – każdy z nich miał odciśnięty przyjemny dołeczek na rumianych opuszkach. Zauważyłem, jak rzucały dyskretne i pełne miłości spojrzenia na długopis, który usadowił się na zeszycie i odpoczywał… Ten zaś uśmiechał się do nich spod wąsów, zadowolony, że udało mu się podarować palcom dołeczki. Zrobił to specjalnie, żeby myślały o nim aż do następnego spotkania. Dokładnie tak, jak robi mądry chłopiec, który rozstając się z grupą dziewcząt, pozostawia po sobie dobre wrażenie – by tęskniły za nim do momentu kolejnego spotkania. To właśnie robił długopis z moimi palcami: nocą je prowokował, prowadząc je przez pełne tajemnic zarośla opowieści. I teraz palce czuły się wyjątkowe.

    Uśmiechnąłem się spoglądając na nie; palcami lewej ręki pogłaskałem delikatnie przyjemne dołeczki, by mogła odwiedzi je ciepła krew, by je czule ukołysała i przygotowała do snu, który od dłuższego czasu cierpliwie czekał.

    Lekki uśmiech zawitał na mojej twarzy, po czym pognał prosto w stronę płomienia świeczki. Ten, wątły i delikatny, lekko się pochylił, przyciągając moje spojrzenie. Wówczas pełna wdzięczności myśl uwolniła się z szuflady mego umysłu i popłynęła w kierunku płomienia. Całą noc poświęcał się, by móc mi towarzyszyć, a i tak znalazł jeszcze dość siły, by naszkicować figlarny cień na wytartym drewnianym stole. Widziałem jednak, że powoli, powolutku zaczyna tracić swą magiczną moc: docierające zza okiennych krat światło dnia bezczelnie zagarniało sobie coraz więcej miejsca. Słońce przygotowywało się do koronacji dnia na sklepieniu niebieskim.

    Promienie światła, nie proszone przez nikogo, z zaciekawieniem wpływały do celi. Nie zwracały na nic uwagi, wślizgiwały się nieustraszone i pełne dumy. Były świadome swej urody i tego, jak bardzo są zawsze oczekiwane: przesuwały się w stronę mojego stołu i w stronę świeczki. Chociaż była łagodna i dobroduszna, widziałem, jak ogarnia ją zazdrość o niezaprzeczalną siłę światła dziennego, w obliczu którego karlała, świadoma swej niemocy… Patrzyłem na nią dość długo spod przymrużonych powiek. Nie chciałem żeby zauważyła moje spojrzenie i poczuła się niekomfortowo. Żal mi było świeczki: wypaliła się już do połowy; trzymała zatroskaną pożółkłą twarz w dłoniach i wpatrywała się w moje zmarszczone czoło. Nie podobało jej się, że widzi mnie w takim stanie. Wydawało się, że wzrokiem karci mnie za to, że pozwoliłem na odwiedziny nieposkromionych zmarszczek.

    Wyczułem jej niezadowolenie i uśmiechnąłem się szeroko, by się przypodobać, czym udało mi się uśpić przy okazji zmarszczki, które tak ją niepokoiły. Obserwując je, świeczka zwróciła na mnie swoje ostre spojrzenie. Też się do mnie uśmiechnęła, ciesząc się, że jej uczucia nie były mi obojętne. Zakłopotana, pozwoliła opaść rękom wzdłuż ciała, zatrzymała kołysanie płomienia i, onieśmielona, zrobiła się maluteńka i niedostrzegalna. Przez chwilę myślałem nawet, że zgasła. Myliłem się jednak: wciąż jeszcze się tliła. Zachowywała się tak zawsze w momencie pojawiania się promieni słońca. Była bardzo mądra i używała swojego płomienia niezwykle oszczędnie, chcąc żyć jak najdłużej. Była mi wierna, wiedziałem, że jest gotowa poświęcić się dla mnie i służyć mi swoim magicznym światłem przez wiele nocy.

    Śledziła mnie rzewnym spojrzeniem: wiedziała, że niedługo ją zgaszę, robiłem tak zawsze, gdy tylko zaczynało świtać. Troszczyłem się o każdą chwilę jej życia. Kiedy dzień się kończył, świeca, wraz z nadejściem jej przyjaciółki – nocy, zostawała panią mojego pomieszczenia – powierzałem jej tę rolę każdego wieczoru. Wiedziała, że – jak co rano – muszę ją zgasić, mimo to czułem, że jest niezadowolona, widząc mnie, jak przygotowuję usta i zbliżam się, by zdmuchnąć figlarny płomień, z którego była taka dumna. Niepokoił ją fakt, że będę przez cały dzień krzątał się bez niej sam po celi. Był to pewien rodzaj zazdrości, który odczuwała w stosunku do pozostałych rzeczy w celi. Smuciło ją, że zostają one w moim towarzystwie, podczas gdy ona musi pójść spać.

    Było mi żal mojej drogiej świeczki. Patrzyła na mnie czerwonymi od zmęczenia oczami. Jej smętne spojrzenie wpłynęło na moją decyzję:

    — Nie zgaszę jej tego poranka – powiedziałem sobie.

    Podniosłem się powolutku i zbliżyłem do okna: było przykryte grubą warstwą śniegu. Wietrzyk troskliwie przynosił płatki, którymi wszystko przykrywał, zostawiając tylko mały lufcik, przez który ledwo co widziałem, co dzieje się na zewnątrz.

    Dostrzegłem go z trudem: był to młody wietrzyk, odwrócony tyłem do mnie. Rozwścieczony, rozwiewał zaspy to na jedną, to na drugą stronę, formował wielkie grudy śniegu, jakby się przygotowywał do ciężkiej walki. Z zaciętocią nie pozwalał płatkom z zasp śnieżnych bawić się wśród zlodowaciałej przyrody, by przypadkiem nie ogrzały jej swoim krystalicznym puchem.

    — Tia… Wietrzyk jest bardzo zły! – powiedziałem do siebie, rozglądając się wokół, by zobaczyć, kto go tak rozgniewał.

    Ale nikogo nie było. W pewnym momencie wydało mi się nawet, że wiatr staje się coraz silniejszy – podnocił małe śnieżki i rzucał nimi we wszystkie strony. Przez chwilę myślałem, że mnie zauważył i chce mi zademonstrować, do czego jest zdolny. Zrobiło się wielkie zamieszanie, które prędko przekształciło się w nawałnicę.

    Młody wiatr był coraz bardziej zuchwały: może była to jedna z pierwszych zim, z którymi stawał w szranki? Widziałem nawet, jak siłował się z drutem kolczastym, co nikomu innemu, z braku odwagi, nie przyszłoby na myśl. Nikt nie ośmielał się obrażać lub dotykać kabla! Wiele razy widziałem jakieś biedne, niewinne ptaki, które pragnęły udobruchać szorstki drut przysiadając na nim z czułością. Ale już przy styknięciu z nim ginęły, biedaczki, na miejscu… Innym razem widziałem drobne krople wody, które odważyły się złagodzić dzikość kolczastego pana swym powłóczystym dotykiem, jednak – nic z tego… Dlatego, pouczone przez chmury, krople opuszczały drut kolczasty, zostawiając go w rękach wilgotnego powietrza – wydawało się, że tylko ono może dobrze na niego wpłynąć. Drutowi wydawało się, że powietrze pozbawione jest siły. Naiwny, nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie z rąk powietrza nadejdzie jego koniec! Gdyż, po jakimś czasie - zanim się obejrzy – obudzi się ubrany od stóp do głów w rdzawe wdzianko. Wilgoć jest przebiegła i zdradliwa! Krople wiedzą, że wówczas drut kolczasty do nich powróci! Będzie je błagał ze łzami w oczach, by usiadły na jego zdrętwiałym ciele, popieściły go choć przez chwilę i przyniosły ulgę, łagodząc straszliwe cierpienie.

    Drut świadom był, że stworzyły go przeklęte ręce, które jego przeznaczeniem uczyniły bezustanne przekazywanie innym cierpienia. Świadom był, że wykonano go z tego samego materiału, z którego wyrzeźbiona jest kosa śmierci, siejąca postrach w sercach tych, którym zastąpi drogę. Mają podobny charakter: nie potrafią przebaczać, nie potrafią kochać. Przyswoiły sobie nauki z ciemnych szkół zła, pozbawionych światła życia i ciepła miłości. Umieją tylko bez cienia litości przecinać nici żywota niewinnych istot, których klepsydra życia przesypywała już ostatnie ziarenka piasku. Imperium śmierci stale potrzebuje nowych ofiar, które wzmocnią i pogrubią sufit oddzielający podziemny świat od świata zewnętrznego – tak, by promienie słońca nigdy nie dotarły do Królestwa Ciemności.

    Przerażał mnie groteskowy obraz, który stworzyłem w myślach. Potrząsnąłem głową, chcąc jak najprędzej się go pozbyć. Wówczas ponownie zobaczyłem wiatr, który siłował się z przyrodą na więziennym spacerniaku, wymierzając bezlitosną karę śnieżkom powstającym w zamieci. W tym samym czasie pojawiła się tam jakaś pyszałkowata wrona. Wyglądała na starą przyjaciółkę zaciekłego wiatru, nic sobie nie robiła z jego obecności! Wręcz przeciwnie: wydawało się, że wpadła, by zobaczyć jak ten daje sobie radę… Albo kto wie: może ona również tamtego ranka miała do spełnienia jakąś misję specjalną na terenie więzienia! Szybko jednak wyszło na jaw, że się myliłem, ponieważ kiedy tylko wiatr wytropił zuchwałą wronę, przyczepił się także do niej. Trafił ją śnieżką. Wycelował i uderzył ze wszystkich sił! Wyglądało to tak, jakby chciał nauczyć rozumu próżnego ptaka – żeby już nigdy nie wychodził z domu, kiedy on, wiatr, ma do przeprowadzenia negocjacje z dziećmi przyrody. Żeby następnym razem pamiętała, że on, wiatr, nie jest byle kim! I żeby darzyła go należnym szacunkiem!

    Widziałem, jak śnieżki wystartowały w stronę brzydkiej wrony. Słyszałem świst, towarzyszący zawrotnej prędkości, jaką osiągnęły. Myślę, że wrona też go usłyszała, bo natychmiast się obróciła, spoglądając ze zdziwieniem na to, co się dzieje. Udało się jednak szczwanej sztuce uniknąć czyhającego niebezpieczeństwa. Ratowało ją doświadczenie. Ale wredna wrona nie zadowoliła się swoją „wygraną": kiedy tylko śnieżki przeleciały obok jej dziobu zrozumiała, że ma do czynienia z młodzieniaszkiem i – chytruska – złapała się za serce udając, że została uderzona. Nawet upadła na ziemię!

    A naiwny wiatr się ucieszył! Wrona obserwowała kątem oka, co będzie robił dalej. Gdy zobaczyła, że się śmieje, odwróciła się i znieważyła go ogromnie, wypinając się na niego kuprem. Wiatrowi więcej nie było trzeba. Ależ się zdenerwował! Zaczął lepić śnieżne kulki jedna po drugiej, ściskając je jeszcze mocno w dłoniach, by zwiększyć ich siłę. Zaczął bombardować wronę. Ale ta nie była w ciemię bita i miała dość życiowego doświadczenia, by zacząć „tańczyć, przechylając się to na jedną, to na drugą stronę w tym „tańcu śmierci, po mistrzowsku unikając śnieżnych kul rzucanych przez wiatr! Nie trafił jej ani razu!

    W którymś momencie wiatr się zmęczył. Wrona, widząc jego osłabienie, zaczęła obrażać go na wszelkie sposoby: pokazywała mu język, wypinała kuper w jego stronę…

    — Głupcze! – wykrakała nagle. – Niczego nie potrafisz zrobić dobrze! – śmiała mu się prosto w twarz.

    Wówczas młodzieniaszek, nie mogąc znieść zniewagi, wyprężył się, skumulował w sobie wszystkie siły i w szalonym wirze zebrał cały śnieg z więziennego spacerniaka. Uzbroił się w ogromną liczbę śnieżek i rozpoczął ostrzeliwanie. Koniecznie chciał ją pokonać! Wrona poczuła, że żarty się skończyły i zobaczyłem, że chce jak najszybciej uciec ze spacerniaka. Gdyby pałający chęcią zemsty wiatr ją zranił, ucieczka w niczym by jej nie pomogła. Z pewnością spotkałby ją koniec z rąk strażników, gdyby, ogarnięta niemocą, była zmuszona do spędzenia nocy na terenie więzienia. Kiedy wrona doleciała w pobliże drutu kolczastego, spojrzała uważnie, czy przypadkiem wiatr nie zranił jej podczas lotu. Ten, korzystając z chwili nieuwagi, rzucił w nią ponownie śnieżką. I tym razem trafił! Dokładnie w kuper!

    Biedna wrona! Upadła pod ciężarem uderzenia. Miała jednak szczęście, bo była już za więziennym ogrodzeniem. Podniosła się, wytrzepała ze śniegu i poleciała dalej. Potyczka z młodym wiatrem musiała być dla niej niezapomnianą lekcją! Wiatr był usatysfakcjonowany. Uśmiechał się z zadowoleniem. Przyglądnąłem mu się uważniej i wówczas go rozpoznałem: to ten sam wietrzyk, który poprzedniego wieczoru zrobił raban w mojej celi, zrzucając wszystko na ziemię: zeszyt, długopis… Ucieszyłem się, że znowu go widzę. Zdałem sobie sprawę, że całą noc sterczał pod oknem, trzymając je tym samym w niewoli. Zakrył je śniegiem, zostawiając tylko mały lufcik, przez który prawdopodobnie śledził od czasu do czasu moje ruchy. Zapukałem delikatnie w szybę. Chciałem zwrócić jego uwagę. Usłyszał moje pukanie i kiedy zobaczył, że patrzę na niego z uśmiechem, w parę chwil dotarł pod okno. Spoglądał na mnie z lekkim zdenerwowaniem, jednocześnie ocierając pot z czoła. Wyglądał tak, jakby chciał zapytać, po co go zawołałem. Wskazałem na niego palcem, szepcąc cicho:

    — Odśnież mi okno!

    — Nie! – potrząsnął głową zaciekle.

    Nie patrzył mi w oczy. Widać było, że nie przeszedł mu jeszcze gniew z poprzedniego wieczoru. Nie dałem jednak za wygraną i zacząłem pukać mocniej, mówiąc ponownie:

    — Proszę, odśnież moje okno, a wtedy wpuszczę cię znowu do mojej celi!

    Kiedy tylko usłyszał moją obietnicę, od razu się uspokoił. Przestał się kotłować i zaczął obserwować mnie kątem oka. Złagodniał. Wziął głęboki wdech i dmuchnął, strzepując śnieg z okna. Spojrzał, czy mu się udało, po czym dmuchnął raz jeszcze.

    Gotowe! Na szybie nie było już ani śladu śniegu. Zadowolony z siebie, wiatr patrzył na mnie przez czystą

    Îți este utilă previzualizarea?
    Pagina 1 din 1